Powrót do koncepcji silnego państwa, które potrafi w obliczu klęski żywiołowej sprawnie zarządzać, koordynować i realizować działania ratownicze i profilaktyczne, stał się faktem. Od paru miesięcy rządy państw całego świata organizują – na różne sposoby – nowe sposoby funkcjonowania państwa, gospodarki, społeczeństwa, każdego obywatela, które mają na celu, po pierwsze, pokonanie epidemii spowodowanej koronawirusem SARS-CoV-2 wywołującym chorobę COVID-19, ale także, po drugie, przeciwdziałanie jej skutkom (wszechobecnym i dalekosiężnym). Kolejny raz okazało się, że co pewien czas zwolennicy rozwiązań rynkowych muszą zostać poddani próbie odpowiedzi na pytanie, jak rozwiązać kryzys, który dotyka całe społeczeństwa, gospodarkę i w zasadzie wszystkie sfery funkcjonowania państwa? Odpowiedź jest wtedy jedna, którą symbolicznie możemy zawrzeć w wypowiedzi profesora ekonomii nowojorskiego Uniwersytetu Columbia: ja mam wolnorynkowe poglądy i w normalnych czasach nie jestem skłonny automatycznie polegać na rządzie w rozwiązywaniu problemów […] przed takim kryzysem nikt nie może się zabezpieczyć. Tylko państwo może nas przed czymś takim ubezpieczyć. Państwo wielokrotnie w wielu częściach świata musiało sprostać wyzwaniom – takim choćby jak wielkie kryzysy gospodarcze z 1929 i 2008 roku, fale terroryzmu, kolejne kryzysy migracyjne z Afryki do Europy. Wreszcie współcześnie państwa muszą pokonać skutki pandemii koronawirusa.
Nowe wyzwanie, jakim jest walka z epidemią, zaskoczyły administrację publiczną w przeważającej części państw świata, aczkolwiek od mądrości przywódców zależało, jaka była skala zaskoczenia, jak szybko państwa przeszły do ofensywy, czy administracje okazały się wystarczająco mobilne oraz czy przyjęte strategie walki z koronawirusem okażą się skuteczne. Skalę zagrożeń obrazują jednoznaczne w tej mierze sformułowania przywódców poszczególnych państw: premier Włoch Giuseppe Conte – nasza wojna z koronawirusem, prezydent Francji Emanuel Macron – to jest wojna, kanclerz Niemiec Angela Merkel i kanclerz Austrii Sebastian Kurz – stoimy przed największym wyzwaniem od II wojny światowej, premier Hiszpanii Pedro Sánchez – jest jak podczas wojny.
Jeśli będziemy trzymać się terminologii wojny, to oznacza, że bitwy trzeba wygrywać, a państwo winno skupiać siły i szeregi na linii frontu, ale też pamiętając o znaczeniu zabezpieczenia odpowiedniego zaplecza. Pierwsza linia frontu, jaką dzisiaj stanowią pracownicy szeroko rozumianej ochrony zdrowia, może szybko się załamać, jeśli zaplecze nie zostanie dobrze zabezpieczone. Boleśnie przekonali się o tym choćby Brytyjczycy, którzy w 1853 roku w czasie wojny krymskiej spostrzegli, że ich armię dziesiątkuje nie wróg, lecz choroby, głód, braki i wady amunicji, brak zaplecza sanitarnego. W 1854 roku ukazał się raport Northcote’a–Trevelyana, w którym zawarto tezę, że rekrutacja do pracy w administracji wyłaniała osoby pozbawione ambicji, niezdolne do inicjatywy, zatrudniane często na zasadzie patronażu, ale przy tym sama praca dawała im wysoki status społeczny. Zalecono zmiany w administracji publicznej w kierunku ustanowienia systemów egzaminacyjnych dla urzędników, wprowadzenia otwartych konkursów na stanowiska oraz podziału pracowników na merytorycznych i technicznych. W 1856 roku powstała Komisja Służby Cywilnej, która przeprowadziła reformy, m.in. eliminujące polityczną protekcję przy obsadzaniu stanowisk urzędniczych, która leżała u podstaw słabości funkcjonowania ówczesnej administracji brytyjskiej.
Jaki jest związek między tymi historycznymi faktami, a dzisiejszą sytuacją w Polsce, ze szczególnym uwzględnieniem administracji?
Pełen tekst analizy dostępny poniżej: