Dobiega końca kampania przed wyborami prezydenckimi w Armenii, które odbędą się 18 lutego 2013. Tym razem rywalizacja o najwyższy urząd w państwie pozbawiona była znamion bipolarnej konfrontacji między obozem rządowym a opozycją, jak w roku 1998 i 2008. Stało się tak dlatego, że Lewon Ter-Petrosjan, przewodniczący Armeńskiego Kongresu Narodowego, grupującego wiele partii opozycyjnych, niespodziewanie oświadczył w grudniu 2012 roku, iż nie weźmie udziału w elekcji ze względu na wiek (69 l.). Inny potencjalny rywal urzędującego prezydenta miliarder Gagik Carukjan, przewodniczący parlamentarnej partii „Kwitnąca Armenia”, również zrezygnował ze startu w wyborach. Tym samym prezydent Serż Sarkisjan, nominowany przez rządzącą Partię Republikańską, ma poważne szanse na reelekcję.
Szacuje się, że Sarkisjan może otrzymać ok. 60-70% głosów, co rozstrzygnęłoby wybory już w pierwszej turze. Spośród siedmiu zarejestrowanych rywali największą popularnością cieszy się Raffi Howannisjan, ex-minister spraw zagranicznych i przewodniczący opozycyjnej partii „Dziedzictwo”, który może liczyć na ok. 15-20% głosów. Reszta konkurentów ma nikłe poparcie. Najmłodszy z nich głoduje od początku kampanii domagając się rezygnacji Sarkisjana z ubiegania się o reelekcję. Inny wycofał się z rozgrywki wzywając pozostałych kandydatów do pójścia w jego ślady, by storpedować wybory. Apel pozostał bez odzewu. W ten sposób wyborca otrzyma siedem nazwisk na karcie do głosowania.
Władze niezmiernie deklarują wolę przeprowadzenia wolnych i uczciwych wyborów. To byłby przełom w dotychczasowej praktyce fałszowania wyników i powyborczych starć. Dotrzymanie obietnicy ma duże znaczenie w kontekście negocjacji układu stowarzyszeniowego z Unią Europejską, wyznaczonych na wiosnę.
Cieniem na spokojnym przebiegu kampanii położył się zamach na Paruira Hajrikiana w dniu 31 stycznia 2013. Kandydat został postrzelony tuż przed północą na progu swojego domu przez nieznanego sprawcę. 62 –letni Hajrikian, dysydent z czasów sowieckich, który 17 lat spędził w łagrach, nie zagrażał prezydentowi, ale prezentował zdecydowanie prozachodnie stanowisko domagając się zerwania sojuszu z Rosją oraz wstąpienia Armenii do UE i NATO. Atak na niego odczytano jako próbę zastraszenia wyborców tuż przed głosowaniem. Pobyt w szpitalu uniemożliwił mu dalsze prowadzenie kampanii. Hajrikian mógł domagać się przesunięcia terminów wyborów, lecz parokrotnie zmieniał decyzję w tej sprawie, by ostatecznie wycofać swój wniosek. Część opozycji posądza go o jakiś układ z prezydentem Sarkisjanem.
Ostatnie napięcia wywołały nieprzychylne dla władz komentarze międzynarodowych obserwatorów i unijnych dyplomatów, które spotkały się z ripostą ministra spraw zagranicznych Armenii. Reprymendę otrzymał polski ambasador Zdzisław Raczyński oraz ambasador Francji za mieszanie się w sprawy wewnętrzne kraju. Władze kolejny raz zadeklarowały wolę przeprowadzenia wyborów „zgodnie z najwyższymi międzynarodowymi standardami”. Nie wyeliminowały jednak zagrożeń, płynących z nieadekwatnych spisów wyborców, co w kraju o dużej migracji stwarza żyzne pole dla manipulacji.
Część komentatorów uważa, że przewaga Sarkisjana nie jest tak bezdyskusyjna, jak się początkowo wydawało, co może prowadzić do drugiej tury. Ale także oni są sceptyczni co do możliwości zwycięstwa Howannisjana w ostatecznej rozgrywce – nawet gdyby udało mu się zdobyć poparcie całej opozycji.
Opracowanie:
dr Radzisława Gortat – ekspert OAP UW, pracownik Zakładu Badań Wschodnich w Instytucie Nauk Politycznych UW