Aneksja Krymu i antyzachodnia retoryka Putina – analiza dr Radzisławy Gortat

OLYMPUS DIGITAL CAMERAWładimir Putin ma rację, że 18 marca 2014 jest datą historyczną. Z innych wszakże  powodów niż wskazuje. Aneksja Krymu przez Federację Rosyjską oznacza bowiem koniec powojennego porządku międzynarodowego, opartego na poszanowaniu suwerenności państw, a także przekreślenie zaufania do międzynarodowych gwarancji nienaruszalności granic, danych  Ukrainie przez Rosję, USA i Wielka Brytanię w roku 1994 w zamian za wyrzeczenie się broni atomowej. Rosja zaprezentowała się jako państwo nieprzewidywalne  i niebezpieczne, budzące uzasadnione obawy przed jej imperialnymi zakusami w całym regionie.

 Zabór Krymu dokonał się błyskawicznie w odpowiedzi na zwycięstwo Majdanu. Akcja odwetowa zaczęła się  już następnego dnia po powołaniu nowych władz w Kijowie i ich deklaracji o woli podpisania Układu stowarzyszeniowego z UE. Aneksja Krymu, przygotowywana od dłuższego czasu, była dość prosta, bo wojska rosyjskie stacjonowały już na Półwyspie.  Wystarczyła wymiana  dotychczasowych władz Autonomicznej Republiki Krym pod presją samozwańczych oddziałów krymskiej samoobrony, osłanianych przez rosyjską armię oraz przeprowadzenie nielegalnego referendum o przyłączeniu Krymu do Rosji, które  pełniło rolę „listka figowego” dla oderwania części terytorium od suwerennej Ukrainy. Dominacja etnicznych Rosjan wśród ludności Krymu ułatwiła sukces tej operacji. Skonsumowano ją natychmiast.

Już 18 marca odbyła się pompatyczna ceremonia  inkorporacji, której finalnym akordem było podpisanie  „Traktatu o przyjęciu Republiki Krym do Rosyjskiej Federacji” oraz „Traktatu między Rosyjską Federacją i Republiką Krym o przyjęciu Republiki Krym do Rosyjskiej Federacji i utworzeniu nowych podmiotów  w składzie Rosyjskiej Federacji”. Tym samym Krym stał się podmiotem Federacji Rosyjskiej, zaś  Sewastopol, mający status miasta wydzielonego na Ukrainie,  stał się trzecim miastem wydzielonym w Federacji Rosyjskiej. Podpisanie  tych aktów przez prezydenta Rosji z własnymi figurantami, osadzonymi na Krymie pod osłoną własnej armii, nadało temu posunięciu  trochę surrealistyczny wymiar.  Podobnie należy ocenić stwierdzenie na wstępie orędzia, że referendum było zgodne z prawem międzynarodowym. Nie warto o to kruszyć kopii, gdyż nie o prawo tu chodzi, lecz o politykę faktów dokonanych, czynionych w przekonaniu, że świat pogodzi się z dyktatem siły. Czas pokaże czy te rachuby prezydenta Rosji się spełnią.

Podkreślić warto, że podpisane akty, poza ogólnymi deklaracjami o poszanowaniu praw oraz objęciu Krymu ustawodawstwem rosyjskim,  zawierały tylko jeden konkret: ludności Krymu dano miesiąc na przyjęcie rosyjskiego obywatelstwa lub złożenie deklaracji  o zachowaniu „innego” bądź  pozostanie w stanie bezpaństwowym. Wszystkie kwestie dotyczące własności państwa ukraińskiego na Krymie, w tym przedsiębiorstw wydobywczych, banków, infrastruktury portowej, a także status krymskich aktywów, należących do ukraińskich oligarchów, zbyto milczeniem. Wygląda na to, że staną się przedmiotem niczym nie osłoniętej grabieży. Podobny los spotka zapewne ukraińską infrastrukturę militarną oraz jednostki Floty Czarnomorskiej i lotnictwa, stacjonujące na Krymie, które zmusza się do poddania. Pokojowe lub siłowe zagarnięcie ich zdaje się być tylko kwestią czasu. Otwartym problemem pozostaje rozgraniczenie wód Morza Azowskiego i szelfu kontynentalnego na zachód od Krymu, nowa  rejestracja dokumentów własnościowych i majątkowych oraz dziesiątki innych kwestii. Wszystko wskazuje na to, że Kreml chce je rozstrzygnąć jednostronnie na swą korzyść.

Nie będę w tym miejscu wskazywać aktów prawnych, które pogwałciła Rosja dokonując aneksji Krymu ani pisać o uzasadnionym poczuciu zagrożenia w krajach Europy Środkowej i Wschodniej – to oczywiste dla wszystkich, którzy nie dali się porwać zmasowanej rosyjskiej propagandzie. Warto się jednak zastanowić, czym było orędzie rosyjskiego prezydenta i co z niego wynika dla polityki Rosji i Europy.

Forma i treść
Orędzie Putina było znakomicie przygotowanym wystąpieniem, mającym uzasadnić krymską agresję i umocnić pozycję prezydenta w kraju.  Patriotyczna retoryka o „odwiecznym marzeniu o powrocie Krymu do macierzy” i „dziejowej sprawiedliwości”, została wsparta przez specyficzną argumentację, utkaną z faktów, półprawd, przemilczeń i popisów  arogancji. Doskonałym posunięciem marketingowym była rezygnacja z tryumfalizmu w samym orędziu na korzyść rzeczowości czy wręcz pokory, z którą rosyjski prezydent tłumaczył się z podjętych działań argumentując, że nie miał innego wyjścia. Forma była tak zniewalająca, że jeden z pierwszych polskich komentatorów uznał przemówienie Putina za dramatyczne, wręcz tragiczne. Nie podzielam tej impresji. Chłodna analiza treści orędzia pozwala stwierdzić, że składało się ono z historycznych stylizacji, mocnych akordów i dobrze przemyślanych komunikatów, nadanych do określonych odbiorców. Tyle tylko, że zespół specjalistów od wizerunku Putina nie był w stanie nadać mu spójności. Przemówienie nie rozwiało wątpliwości co do zamiarów Kremla.  Spróbujmy to ukazać na przykładzie komunikatów skierowanych do trzech głównych adresatów – rosyjskiej publiki, społeczności międzynarodowej oraz Ukrainy.

Wymiar wewnętrzny
W aspekcie wewnętrzrosyjskim putinowskie orędzie miało pokazać prezydenta jako nadzwyczaj skutecznego polityka, który „zbiera ziemie rosyjskie” i likwiduje skutki rozpadu ZSRR. Aneksja Krymu jest uzasadniana w taki sam sposób jak inne historyczne aneksje  (np. czeskich Sudetów przez Hitlera). Padło wiele podniosłych słów o tym, że Krym jest nieodłączną częścią Rosji, symbolem chwały rosyjskiego oręża i dumy narodowej Rosjan. Jego utrata była wynikiem dziejowej niesprawiedliwości, czemu Rosja nie potrafiła zapobiec. Ten passus kończyło sakramentalne zawołanie: „Krym był rosyjski i taki zostanie”.
W orędziu  podkreślono wprawdzie, że Krym jest unikalną mieszanką wielu kultur i etnosów, ale zupełnie zignorowano fakt, iż jest on również podstawą tożsamości krymskich Tatarów,  a po części także Ukraińców. Putin zręcznie ominął fakt przynależności Krymu do Rusi Kijowskiej zaś pięć wieków władania Krymem przez Tatarów pominął całkowitym milczeniem. O podboju Chanatu Krymskiego przez Rosję w 1783 wspomniał tylko w aspekcie rechrystianizacji,   nie zająknął się ani o epizodzie proklamowania niepodległości przez Krym w 1918 roku, ani o istnieniu Krymskiej Autonomicznej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej w składzie Federacji Rosyjskiej w latach 1921-1946. Utworzono ją właśnie ze względu na etno-kulturową odrębność Półwyspu, a zlikwidowano po przymusowym wysiedleniu 190 tys. Tatarów i 40 tys. innych mniejszości w 1944 roku na skutek decyzji Stalina, przekształcając Autonomię w zwykły obwód. W miejsce analizy realiów  historycznych padło tylko jedno niepokojące zdanie głoszące, iż „po rewolucji bolszewicy (…) włączyli w skład ukraińskiej republiki związkowej znaczne terytoria historycznego południa Rosji. Zrobili to bez uwzględnienia narodowego składu ludności, a dziś to współczesny południowo-wschodnie  terytoria Ukrainy”. Trudno odebrać to inaczej niż otwarte zademonstrowanie terytorialnych pretensji Rosji wobec swego sąsiada. Przekazanie Krymu i Sewastopola Ukrainie w 1954 roku Putin tłumaczył osobistymi rachubami Chruszczowa, urzeczywistnionymi ze złamaniem prawa. Wspomniał wprawdzie ogólnikowo o krzywdach krymskich Tatarów, ale zaraz dodał, że Rosjanie bardziej ucierpieli. Zawyrokował także – wbrew powszechnie znanym faktom – iż Tatarzy opowiadają się za Rosją.
Najbardziej ryzykownym fragmentem orędzia było potraktowanie dziejów po rozpadzie ZSRR jako okresu, w którym „obywatele położyli się spać w jednym państwie i obudzili w innym” oraz stwierdzenie, że „mieszkańcy Krymu nie mieli wpływu na to, co się stało”.  Putin zapomniał o dwóch krymskich referendach oraz wieloletnich negocjacjach w trójkącie Moskwa-Kijów-Symferopol o statusie półwyspu, których rezultatem było utworzenie Autonomicznej Republiki Krymu w składzie Ukrainy  oraz  umowa między Rosją i Ukrainą  o podziale Floty Czarnomorskiej, podpisana ostatecznie 28 maja 1997 roku. Putin wspomniał jedynie o swym udziale w procesie delimitacji rosyjskiej granicy, tłumacząc, że czynił to w wierze, iż Ukraina pozostanie przyjaznym Rosji państwem. Niedwuznacznie przypisał sobie także prawo decydowania o wyborach politycznych niepodległego państwa. Dokonując propagandowej stygmatyzacji nowych  władz ukraińskich jako „banderowców” uznał, że żadne umowy Rosji nie obowiązują i może sobie pozwolić na dowolne okrawanie jej terytorium.  Wszystko to  zostało podane dość miękko w cywilizacyjno-kulturowym kontekście, łączącym narody Rosji i Ukrainy.  W zakończeniu orędzia Putin złagodził   nieco „rosyjski” wymiar tożsamościowy krymskiego sukcesu stwierdzając, że „Krym zostanie na zawsze rosyjski, ukraiński i krymsko-tatarski”. Prezydent Rosji jednym tchem jednak dodał, że „nigdy nie będzie banderowski”. Tą etykietą starał się usprawiedliwić każde posunięcie Rosji.

Budzenie entuzjazmu i patriotycznych wzruszeń samych Rosjan z powodu przyłączenia Krymu przeniesiono na oprawę artystyczną ceremonii, frenetyczne oklaski i łzy deputowanych, wielotysięczną manifestację przed gmachem Dumy, a przede wszystkim gloryfikację putinowskiego tryumfu w programach telewizyjnych. Warto zauważyć, że pierwsze komentarze prasowe były bardziej zróżnicowane.

Wymiar zewnętrzny
Orędzie Putina było w równej mierze skierowane do zagranicznych partnerów, by zapobiec międzynarodowej izolacji Federacji Rosyjskiej po zaborze półwyspu. W Moskwie wprawdzie bagatelizowano zapowiedzi europejskich polityków o wprowadzeniu  sankcji, cynicznie kalkulując, że skończy się jedynie na słownych deklaracjach. Sankcje są bronią obosieczną i Putin o tym doskonale wie – gdyby zachód się na nie zdecydował, potencjalna eskalacja sankcji mogłaby w dłuższej perspektywie się okazać dla Rosji bardziej dotkliwa ze względu na nienajlepszą sytuację gospodarczą oraz różnicę potencjałów ekonomicznych w porównaniu z USA i UE. Z drugiej strony funkcjonowała również teza, że  Putin jest  nawet  zainteresowany europejskimi sankcjami, gdyż to pozwoliłoby mu uzyskać większą kontrolę nad  rosyjskimi oligarchami i ściągnąć do kraju ich kapitał, aby zapewnić sobie dożywotnią prezydenturę. Z obu tych względów główny akcent przemówienia rosyjskiego prezydenta skoncentrował się głównie na neutralizacji psychologicznego efektu, jakim było potępienie krymskiego referendum przez wspólnotę międzynarodową. Kremlem wydawała się tutaj powodować obawa nie tyle przed sankcjami co przed tym, że Rosja może zostać uznana za niewiarygodnego gracza w globalnej polityce . W tym celu  zastosowano cztery wybiegi.
Pierwszy polegał na przywołaniu tradycyjnych putinowskich wątków o zagrożeniu Rosji przez Zachód i poczuciu krzywdy u Rosjan z powodu rozpadu ZSRR („naród rosyjski jest najbardziej podzielonym narodem”), a także  mitu o „stawianiu Rosji pod ścianą” itp.
Po wtóre,  Putin oskarżył Zachód o dwulicowość, obwiniając go o faktyczne lub rzekome grzechy  (twierdząc na przykład,  że interwencja w Serbii i Afganistanie nie miały mandatu ONZ).  Putin tradycyjnie sięgnął po casus Kosowa nie zważając na to, że w tamtym przypadku chodziło o ogłoszenie niepodległości a nie aneksję części terytorium suwerennego państwa przez byłego hegemona. Próbował ponadto zmusić zachodnich partnerów do przyjęcia swojego przekazu, iż Rosja jest teraz silna i domaga się szacunku oraz uznania dla swych interesów w posowieckiej przestrzeni.
Po trzecie, prezydent Rosji nieodmiennie obwinił państwa zachodnie  o ingerencję w sprawy Ukrainy ujmując to w kategoriach zimnowojennej rywalizacji  geopolitycznej.
Wreszcie po czwarte, rosyjski prezydent starał się rozbić jedność euroatlantycką przypominając Niemcom, że Rosja przyzwoliła na zjednoczenie Niemiec  i może zaoferować im obecnie ekskluzywne stosunki. Swoistą szarżą były podziękowania za wsparcie pod adresem Chin, choć ich reprezentant tylko wstrzymał się od głosowania nad rezolucją Rady Bezpieczeństwa ONZ, potępiającą krymskie referendum. Zarysowanie rosyjsko-chińskiej osi w sytuacji, gdy Rosja pełni w tym tandemie rolę „młodszego brata”  i wyraźnie przegrywa z Chinami rywalizację gospodarczą w Azji Centralnej, a także niejasne napomknięcie o Indiach świadczy o skali determinacji, by stworzyć wrażenie, że Rosja nie jest izolowana i jej antyzachodnia krucjata zakończy się sukcesem. Fakt poparcia aneksji Krymu przez Koreę Północną i Syrię pominięto milczeniem.

Aspekt ukraiński
Putin nie tylko powtórzył w swym orędziu wszystkie dotychczasowe formuły  stygmatyzacji   nowych władz Ukrainy jako „banderowskich, ekstremistycznych, faszystowskich i antysemickich”, ale rozszerzył ten repertuar o próby zdyskredytowania  wszystkiego, co wiąże się z ukraińską niepodległością. Z niespotykaną dotąd arogancją przedstawił jej prezydentów jako nieudaczników, których jedyną intencją było rozkradanie majątku narodowego oraz określona koncepcja redystrybucji dóbr. Z tego względu nie interesowali się oni ludźmi, którzy musieli emigrować za pracą. Putin stwierdził, że Rosja zaś przygarnęła 3 mln migrantów i właściwie utrzymuje ten kraj.  Same transfery od migrantów miały pomóc zapewnić żywotność ukraińskiej gospodarce, generując wg prezydenta Rosji aż 12% jej PKB. Oczywiście, w orędziu nie zabrakło ataku na pomarańczową rewolucję, choć tutaj wielu przychyli się do krytycznej oceny jej dziedzictwa. Z wszystkich tych powodów, zgodnie z narracją Putina, rozczarowanie zawiodło Ukraińców na Majdan, co zostało wykorzystane do państwowego przewrotu przez rzeczonych  „banderowców i faszystów”. Największym ich grzechem było wprowadzenie nowej polityki językowej, która gwałci prawa Rosjan –  „dlatego Rosja nie mogła nie zareagować”. Ktoś mógłby zauważyć, że ta argumentacja jest bezprzedmiotowa, gdyż odwołanie reformy językowej Janukowycza nie miało żadnego wpływu na Krym, gdzie formalnie istniały trzy języki urzędowe – ukraiński, rosyjski i tataro-krymski. Rosjanie stanowią tam większość wśród ludności, język rosyjski był w powszechnym użyciu i nic nie zapowiadało zmiany tego stanu rzeczy.  Dlatego Putin od razu wzmocnił tę retorykę  poprzez  deprecjację ukraińskich władz. Interwencja była konieczna, gdyż  „nie ma władzy na Ukrainie” a „Mieszkańcy Krymu zwrócili się do Rosji, by ich ochronić przed faszystami”. Nie można było pozostawić tego wołania bez odzewu – „bo to byłaby zdrada”.
Jednocześnie Putin stwierdził, że trzeba na nowo układać stosunki z Ukrainą. Zadeklarował, że nie ma zamiaru jej dzielić choć zarazem głosił, że ”jesteśmy jednym narodem” . Nie powtórzył natomiast żądań federalizacji Ukrainy, narzucenia jej języka rosyjskiego jako państwowego czy zakazu wstępowania do NATO, sformułowanych oficjalnie  przed kilku dniami, ale także ich nie odwołał. Z jednej strony pragnął stworzyć wrażenie, że aneksja Krymu mu wystarczy, o ile  Zachód przystanie na jego warunki i odstąpi od polityki przeciągania Ukrainy na swoją stronę. Z drugiej zaś groził, że może posunąć się dalej, bo ma po temu możliwości. Zademonstrował się przy tym jako uosobienie powściągliwości i umiarkowania (miał przecież prawo sprowadzić na Krym 25 tysięcy żołnierzy a ściągnął jedynie 22 tysiące), mógł posłać oddziały wojskowe do Doniecka – ale tego nie uczynił. Wola Ukraińców czy decyzje jej władz zostały zupełnie pominięte w tym wystąpieniu, bo miano „banderowców”, odbiera im, w przekonaniu Putina, wszelką podmiotowość.
Orędzie rosyjskiego przywódcy również nie zawierało żadnych wskazówek na temat „technicznego” uregulowania stosunków z Ukrainą po aneksji Krymu. Ani nawet wzmianki o warunkach wstępnych do takich rozmów za pośrednictwem negocjatorów międzynarodowych (propozycja grupy kontaktowej, sformułowana przez Angelę Merkel). Rosyjski prezydent nie zajął też żadnego stanowiska w sprawie majowych wyborów prezydenckich na Ukrainie.
Nie wiadomo czy zechce je uznać, czy będzie nastawać na wcześniejszą zmianę konstytucji  i odsunięcie wyborów do grudnia. Czy jedno i drugie zastąpią prowokacje w celu destabilizacji  wschodnich rejonów Ukrainy, przecierające drogę interwencji?
W sumie  Putin starał się wytworzyć wrażenie, że pozostaje  absolutnym panem ukraińskiej sytuacji i nie zamierza czynić żadnego gestu, by zejść na płaszczyznę racjonalnej polityki tak długo, jak uzna to za stosowne.

Konsekwencje
Tyleż twarde, co niejasne stanowisko prezydenta Rosji stawia zachodnie państwa w niezwykle trudnej sytuacji. Polityka rosyjskiej aneksji i siłowego dyktatu wymaga zdecydowanej reakcji, gdyż apetyt rośnie w miarę jedzenia i wkrótce może okazać się, że zagrożona jest nie tylko Ukraina, ale także inne państwa regionu, rozgrywane za pomocą taktyki salami. Z drugiej strony, nikt nie chce konfliktu zbrojnego i rozlewu krwi, zaś USA
i UE – wbrew insynuacjom rosyjskiego przywódcy  – nie palą się do izolowania Rosji ani odbudowy zimnowojennych podziałów. Imperatyw odpowiedzi na agresję z jednej strony i wąskie ramy  skutecznej interwencji pokojowej, z drugiej, stanowią nie lada wyzwanie. Kreml spokojnie czeka i liczy, że konflikty interesów między państwami zachodnimi, wzajemne rywalizacje i brak solidarności rozwiążą sprawę. Wie on, że politycy UE są skoncentrowani na majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego, co jest dodatkowym atutem, gdyż nie będą skorzy do narażania  krajowych grup interesów, związanych współpracą z Rosją, by nie stracić mandatów  na rzecz konkurentów. Putin wydaje się zatem sądzić, że zapowiedzi dalszych sankcji pójdą w zapomnienie i świat przejdzie do porządku dziennego nad zagarnięciem  Krymu.

Od poczucia solidarności demokratycznego świata i dalekowzroczności zachodnich polityków, w tym polskich, zależeć będzie los naszej części kontynentu. Oczywiście, trzeba też sobie zdawać sprawę z tego, że podbijanie bębenka własnego sukcesu, dające rosyjskiemu prezydentowi gwałtowny wzrost poparcia, ma również swoją cenę. Budzi bowiem nieufność do Kremla i może doprowadzić do ograniczenia zagranicznych inwestycji w Rosji oraz redukcji zależności Europy od rosyjskiej ropy i gazu. Koszt integracji Krymu z Rosją wymaga ogromnych nakładów finansowych.  W skrajnym przypadku krymska awantura może zacząć przemieniać się w źródło niestabilności w samej Rosji,  bądź na „rosyjskim” już Krymie.  Nie można wykluczyć, że unikanie poważnych rozmów i granie na zwłokę może stać się zarzewiem nowych pełzających konfliktów, które przemienią się lokalnie w zbrojne starcia o nieprzewidywalnych konsekwencjach. Choć najbardziej poszkodowana będzie Ukraina to zagrożone mogą być inne państwa regionu. Pytaniem otwartym pozostaje, kto zrobi pierwszy krok w celu realnych negocjacji, wiodących do zażegnania narastającego kryzysu.

 Warszawa, 19 marca 2014 r.

 

Opracowanie:
dr Radzisława Gortatekspert OAP UW,  pracownik Zakładu Badań Wschodnich Instytutu Nauk Politycznych UW

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Aktualności, Opinie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Możliwość komentowania jest wyłączona.