Analiza informacji ministra spraw zagranicznych o zadaniach polskiej polityki zagranicznej w 2013 roku

zdjecie_r._zieba profilZłożona w  Sejmie 20 marca br. informacja ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego o zadaniach polskiej polityki zagranicznej w 2013 roku niewątpliwie zasługuje na uwagę i ocenę. Było to jedno z ważniejszych i ciekawszych publicznych wystąpień tego polityka. Odzwierciedlało jednak stare niespójności i niekonsekwencje w  polityce zagranicznej naszego państwa.

Szef naszej dyplomacji przystroił się w togę mentora głoszącego prawdy ponadhistoryczne. Jeśli by to zestawić z miernym poziomem publicznych wystąpień innych ministrów rządu Donalda Tuska, to przemówienie Sikorskiego zabrzmiało dobrze. Cechowało je odwołanie się do historii i znanych sentencji mężów stanu – Aristide’a Brianda czy Józefa Piłsudskiego, a także do wybranych wskaźników makroekonomicznych charakteryzujących rozwój Polski na przestrzeni aż dziesięciu wieków od początków naszej państwowości; podkreślało także choć niezbyt adekwatnym terminem obecną „pozycję fiskalną” Polski w Unii Europejskiej. Ale nie ma co czepiać się, i tak dobrze jest, gdy polityk próbuje wypowiadać się korzystając z ocen naukowych i zobiektywizowanych. Natomiast mało przekonującym zabiegiem było odwoływanie się do propagandowej tezy rządzących o tym, że „Nieprzerwanie odnotowujemy wzrost produktu krajowego brutto, przekładający się na odczuwalną, znaczącą poprawę warunków życia”. Tylko pierwsza część tego zdania jest prawdziwa, a drugą ostatnio (16 marca) głośno zakwestionowali zebrani w Gdańsku przedstawiciele Platformy Oburzonych, czy związkowcy przeprowadzający strajk generalny na Śląsku (26 marca). Przywołane wydarzenia, jak i spadające w sondażach poparcie dla rządu Donalda Tuska, powinny skłaniać jego ministrów do unikania propagandy sukcesu.

Sejmowe wystąpienie Radosława Sikorskiego oparte zostało na skądinąd słusznym założeniu, że rolą dyplomacji „jest mądre wspieranie procesów modernizacyjnych, zapewnianie Polsce stabilnego i przyjaznego otoczenia międzynarodowego”. Zgoda, tak pisze się w podręcznikach z teorii polityki zagranicznej. Sam kiedyś też formułowałem podobną obserwację i zalecenie dla polityki zagranicznej naszego państwa. Diabeł tkwi jednak w dość istotnym szczególe, a mianowicie, że powinno to być „mądre wspieranie”. Nasz minister spraw zagranicznych, pomimo przyjęcia tej słusznej tezy, zrobił to jednak w sposób specyficzny, nazbyt „partyjny”.

Osobiście uważam za godne uznania, że min. Sikorski opowiedział się wskazaniem na funkcjonalną rolę polityki zagranicznej we wspieraniu bezpiecznego rozwoju kraju. Gdyby pominąć nacechowane bieżącą polemiką z opozycją polityczną propagandowe chwalenie uzyskanego, przecież nie ostatecznego jeszcze, korzystnego dla Polski, nowego budżetu Unii Europejskiej na lata 2014–2020, to zasadnym jest wskazanie na potrzebę kontynuowania konstruktywnej roli Polski w umacnianiu integracji europejskiej. I niezależnie od tego, że w ramach Unii tworzą się różne kręgi stopnia zintegrowania się państw członkowskich, ważne jest, aby te kręgi czy rodzaje współpracy były otwarte dla wszystkich członków wspólnoty. W tym kontekście istotnym jest skorzystanie z szansy wejścia do najściślejszego kręgu decyzyjnego Unii Europejskiej, czyli strefy euro, gdyż to leży w strategicznym interesie Polski. Oczywiście – min. Sikorski słusznie zastrzegł, że „czas i warunki wykonania tego kroku trzeba ostrożnie i mądrze rozeznać”.

Generalnie diagnoza sytuacji w wychodzącej z kryzysu Unii Europejskiej przedstawiona w Sejmie przez szefa naszej dyplomacji jest adekwatna do rzeczywistości, proeuropejska i zgodna z oczekiwaniami zwłaszcza młodszej części społeczeństwa polskiego. Z satysfakcją należy odnotować, że racjonalny pogląd na temat teraźniejszości i przyszłości tego projektu integracyjnego coraz mocniej zadomawia się w rządzącej Polską, niegdyś eurosceptycznej Platformie Obywatelskiej. Odnosząc się jednym zdaniem do debaty sejmowej po wystąpieniu Sikorskiego, należy zauważyć, że ten punkt widzenia ma poparcie zdecydowanej większości w parlamencie, a właściwie tylko Prawo i Sprawiedliwość reprezentuje mocno krytyczną ocenę zaangażowania Polski w UE.

Najbardziej interesującym elementem wystąpienia ministra Sikorskiego w Sejmie okazał się fragment, zgrabnie obudowany wywiedzioną z idei Cesarstwa Rzymskiego wizją rozszerzenia UE na wschód. Zasugerował on, że unijny limes może przesunąć się „nie tylko za Dniepr, ale hen, po granice Chin i Korei”, pod warunkiem, jeśliby „świat wschodniosłowiańskiego prawosławia kiedyś zechciał, i umiał, przyjąć dorobek prawny oraz instytucjonalny naszej Unii”. Dzięki temu „Polska na zawsze przezwyciężyłaby syndrom peryferii i znalazłaby się w bezpiecznym centrum. Tak poszerzony Zachód, z zasobami Rosji, potęgą gospodarczą Unii oraz wojskową Stanów Zjednoczonych, miałby szansę zachowania wpływów w świecie wschodzących potęg pozaeuropejskich”. To ciekawy i odważny pogląd osobisty naszego ministra spraw zagranicznych. Szkoda tylko, że nie jest on spójny z dalszą częścią jego przemówienia odnoszącą się do kwestii naszego bezpieczeństwa narodowego, jak również z innymi jego publicznymi wypowiedziami – o czym dalej. Można też mieć wątpliwości, czy Sejm jest odpowiednim miejscem dla prezentowania takich nieuzgodnionych w rządzie koncepcji. Jednak godzi się zauważyć, że zarysowana wizja zasługuje na szerszą debatę, choćby w ośrodkach akademickich i eksperckich.

W koncepcji ministra Sikorskiego, otwartość Polski na współpracę ze wschodnimi sąsiadami znajduje konkretyzację w aktywnym promowaniu unijnej polityki partnerstwa. Polityka ta ma wspierać narody wschodniej części kontynentu w wyborze przynależności cywilizacyjnej. Zasadniczym programem promowanym przez Polskę jest ustanowione w 2009 roku Partnerstwo Wschodnie UE. Minister spraw zagranicznych postawił zadanie doprowadzenia do podpisania na listopadowym szczycie Partnerstwa Wschodniego w Wilnie umów – stowarzyszeniowej i o wolnym handlu z Ukrainą oraz sfinalizowanie negocjowania analogicznych porozumień z Mołdawią, Gruzją i Armenią. Jako następne zadanie wymienił doprowadzenie (aczkolwiek bez podania daty) do objęcia obywateli Gruzji, Ukrainy, Mołdawii, a także Rosji ruchem bezwizowym.

Kolejnym ważnym zadaniem, odnoszonym do polityki wschodniej, w pierwszej kolejności w stosunku do Białorusi, jest promowanie demokracji, rządów prawa i praw człowieka za pośrednictwem nowo ustanowionego Europejskiego Funduszu na rzecz Demokracji, a także Wspólnoty Demokracji. Obie te instytucje stawiają sobie za cel promowanie demokracji poza Unią Europejską (w Europie Wschodniej i Afryce Północnej). Tymczasem podczas gdy instytucje UE i wiele krajów Europy Zachodniej wyraża rosnące zaniepokojenie i krytykę antydemokratycznych rządów premiera Węgier Victora Orbána, rząd Polski nie tylko milczy, a nawet przyjmuje w Warszawie węgierskiego premiera, np. w ramach spotkania przywódców Grupy Wyszehradzkiej i Trójkąta Weimarskiego (6 marca 2013 r.). Z zażenowaniem przyjęła część kadry nauczającej zaproszenie Orbána na spotkanie ze studentami Uniwersytetu Warszawskiego, w czasie jego wizyty w Polsce. Można więc postawić zasadne pytanie, czy rząd polski nie stosuje podwójnych standardów w podejściu do demokracji i rządów prawa. Tym bardziej, że minister Sikorski publicznie mówił w Sejmie „Żałujemy, że Rosja nie jest konsekwentna w modernizacji swych instytucji i społeczeństwa, a na drodze do demokracji robi wręcz krok wstecz”. A czy Węgry, nasz sojusznik i bliski partner, respektują obecnie europejskie standardy demokratyczne? Czy z premierem V. Orbánem będziemy promować demokrację poza granicami Unii Europejskiej? Zapytajmy o to społeczeństwo węgierskie, którego prawa są drastycznie naruszane przez tego przywódcę. To są pytania, których minister Sikorski unikał  w Sejmie jak i w licznych swoich wystąpieniach w mediach.

A teraz o czymś zasługującym na wsparcie. Pozytywnie zabrzmiały słowa ministra Sikorskiego o tym, że Niemcami mamy wspólną, strategiczną wizję przyszłości Unii oraz podobne recepty na wyjście z kryzysu,  a także o nowym otwarciu w stosunkach polsko-francuskich. Dobrze, że rząd polski zrozumiał w tracie zabiegów o nowy budżet UE, iż Polska i Francja mają wspólne interesy w utrzymaniu ambitnej wspólnej polityki rolnej i prorozwojowej polityki spójności, a także – co nie zostało wyartykułowane w Sejmie – w umacnianiu Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony UE. W tym miejscu godzi się przypomnieć, że jeszcze kilkanaście miesięcy temu polski premier nie widział potrzeby spotkania się z Franςois Hollande’m, kandydującym na urząd prezydenta Francji. A to właśnie dzięki polityce tego nowego prezydenta Francja przeszła do rzeczywistego partnerstwa strategicznego z Polską.

Jako trzeci, po Niemczech i Francji, partner Polski zostały wymienione Stany Zjednoczone. Na wsparcie zasługuje realistyczne potraktowanie USA jako najważniejszego partnera pozaeuropejskiego i pozbawiona cech bandwagoning deklaracja, że „Polska pozostanie orędownikiem bliskiego współdziałania obu części zachodniej cywilizacji tak w dziedzinie handlu i gospodarki, jak i bezpieczeństwa oraz szerzenia demokracji”. Widać, że rząd D. Tuska – pod wpływem zapowiadanych przez Waszyngton – decyzji o zmniejszeniu zaangażowania się Stanów Zjednoczonych w Europie, w tym w Polsce, odchodzi o polityki bycia satelitą amerykańskim. To jednak jest poddawane ostrej krytyce przez opozycyjny PiS.

Wśród innych bliskich partnerów europejskich minister Sikorski wymienił Wielką Brytanię, apelując do tego państwa o zrozumienie, że jest potrzebne Unii Europejskiej. Za ważnych strategicznych partnerów uznał kraje nadbałtyckie (bez Rosji), Rumunię, Hiszpanię i Włochy; zadeklarował dalszą współpracę ze Stolicą Apostolską oraz z krajami Bałkanów Zachodnich (ogólnie) i Turcją, z zadowoleniem powitał oznaki  początków wychodzenia Grecji z kryzysu finansowego. Wyraził nadzieję na poprawę stosunków z Litwą, w tym na rozwiązanie palącej kwestii mniejszości polskiej w tym kraju. Ten ostatni postulat wydaje się jako wyjątkowo aktualny z dwóch powodów, pierwszy dlatego, że na Litwie rządy objęła lewicowa kolacja z udziałem litewskich Polaków, a po drugie – minister Sikorski w poprzednich latach ostro krytykując władze w Wilnie, nie przyczyniał się do łagodzenia sporów polsko-litewskich.

Największą nowością wśród deklaracji złożonych przez ministra Sikorskiego, przy omawianiu stosunków z krajami spoza strefy euroatlantyckiej, jest stwierdzenie, że Chiny są strategicznym partnerem Polski. Zaskakuje to ze względu na formułowane do niedawna przez przedstawicieli obecnego polskiego rządu krytyczne opinie na temat stanu przestrzegania praw człowieka w Chinach. Nieco dziwi śmiałością złożona przez Sikorskiego oferta służenia przez nasz kraj „swoimi doświadczeniami, gdyby Chiny zdecydowały się kiedyś spluralizować system polityczny”. Jak widać szef polskiej dyplomacji wysoko ocenia atrakcyjność Polski w Chinach…

Największe zainteresowanie kolejni ministrowie spraw zagranicznych RP, w tym obecny, wykazywali sprawami naszego bezpieczeństwa zewnętrznego. W ostatnich dwóch latach coraz wyraźniej jest formułowana teza o tym, że nie można opierać bezpieczeństwa kraju tylko na sojusznikach, ale trzeba umacniać je (w wymiarze wojskowym) własnymi siłami. Minister Sikorski powiedział, że na modernizację sił zbrojnych w ciągu najbliższej dekady Polska wyda sumę prawie 140 mld zł, a na budowę sił odstraszania władze państwa postanowiły pozyskać rakiety, śmigłowce, wozy bojowe, okręty podwodne i samoloty bezzałogowe. Przypomniał, że Polska postanowiła zbudować własną tarczę – system obrony powietrznej, która wraz z tarczą amerykańską, której elementy znajdą się na naszym terytorium w roku 2018, wejdzie w skład systemu ogólnonatowskiego.

Zaniepokojenie może budzić fakt, że przedstawiciel rządu tak lekko i z satysfakcją mówi o olbrzymich wydatkach na zbrojenia, w sytuacji coraz większego niedofinansowania innych dziedzin życia społecznego (ochrony zdrowia, polityki społecznej), także o znaczeniu strategicznym (np. nauki). Nie chodzi tu bynajmniej o kwestionowanie potrzeby wzmacniania bezpieczeństwa narodowego, ale brak uzasadnienia dla tak dużych, jednych z relatywnie najwyższych wydatków zbrojeniowych w Europie. Nie wiem czy jest powodem do satysfakcji – jak czynił to minister Sikorski odpowiadając posłom w debacie sejmowej i w II programie TVP (25 marca br.) – fakt, że nasz budżet obronny jest większy niż Hiszpanii, kraju dwa razy od nas bogatszego. W tym kontekście bardzo ważkie jest pytanie – jakie postawił Tomasz Lis w swoim programie telewizyjnym – „przeciwko komu my się tak zbroimy?”. Sikorski odpowiedział z uśmiechem: „Pan wie, a ja to rozumiem”. Ta odpowiedź pokazuje jak polskim politykom trudno mówić wprost o tym „co rozumieją”. Jak bowiem mają wyrazić słowami to o czym myślą, skoro publicznie w dokumentach składających się na doktrynę bezpieczeństwa Polski od ponad 20 lat stwierdza się, że nasz kraj nie stoi w obliczu żadnego zagrożenia militarnego. Sprzeczności w koncepcji polityki zagranicznej widać, gdy się zestawi przytoczoną wyżej wypowiedź ministra Sikorskiego z jego przedstawioną w Sejmie ambitną wizją poszerzania Unii Europejskiej aż po granice Chin i Korei?

Szef naszej dyplomacji potwierdził, że Sojusz Północnoatlantycki pozostaje dla Polski najważniejszym zewnętrznym gwarantem bezpieczeństwa. Novum jest, co zaakcentował później prezydent Bronisław Komorowski na konferencji prasowej w Sejmie, że Polska teraz uważa, iż kolektywna obrona, mająca kluczowe znaczenie dla Polski, powinna pozostać naczelnym zadaniem NATO.

Uzupełniający charakter posiada wspieranie przez Polskę rozwijania zdolności obronnych Unii Europejskiej, co – zdaniem Sikorskiego – nie oznacza, że w obecnej dekadzie unijna Wspólna Polityka Bezpieczeństwa i Obrony zastąpi NATO. W wystąpieniu sejmowym zabrakło jednak szerszego potraktowania kwestii stanowiska Polski w sprawie tej polityki. Szkoda, bo Polska od 2009 roku angażuje się we wzmacnianie WPBiO. Jest to nie tylko wynik mocniejszego wiązania się z partnerami z Unii Europejskiej, ale także, a może przede wszystkim, zrozumienia konieczności opierania obrony na dwóch filarach, NATO i Unii Europejskiej.

Innym mankamentem w planowaniu działań polskiej polityki zagranicznej na bieżący rok, podobnie jak w poprzednich dwóch latach jest pominięcie Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, grupującej 57 państw strefy euroatlantyckiej. Jest to niezrozumiałe zwłaszcza jeśli się uwzględni udział Polski w tzw. procesie z Korfu. Ten dialog rozpoczęty w połowie 2009 roku stanowi nowy kanał rozmów zmierzających do stworzenia na obszarze OBWE „wspólnoty bezpieczeństwa”, opartej na idei zaproponowanej ponad pół wieku temu przez Karla Deutscha. Polska przystąpiła, razem z Francją, Niemcami i Rosją, do Inicjatywy w Sprawie Rozwoju Euroatlantyckiej i Euroazjatyckiej Wspólnoty Bezpieczeństwa (Initiative for the Development of a Euro-Atlantic and Eurasian Security Community), nawiązującej do idei wspólnoty bezpieczeństwa, przyjętej w Deklaracji Szczytu OBWE w grudniu 2010 roku w Astanie. W 2012 roku instytuty eksperckie z Francji, Niemiec, Rosji i Polski zorganizowały cykl czterech seminariów (w Berlinie, Warszawie, Paryżu i Moskwie) na temat „Towards a Euro-Atlantic and Eurasian Security Community”. Ich rezultatem jest wspólny dokument pt. Towards a Euro-Atlantic and Eurasian Security Community: From Vision to Reality. Został on zaprezentowany przez cztery instytuty na nieformalnym spotkaniu ambasadorów państw członkowskich OBWE w październiku 2012 roku w Wiedniu. Raport ten, adresowany do wszystkich państw należących do OBWE, zawiera propozycje wspólnych działań mających prowadzić do stworzenia euroatlantyckiej i euroazjatyckiej wspólnoty bezpieczeństwa na obszarze od Vancouveru do Władywostoku.

Dokument ten wyraża tylko opinię ekspertów, a nie rządów. Nie jest znany oficjalny stosunek polskiego MSZ do przyjętego raportu, a wiele wskazuje, że Polska dalej nie docenia znaczenia tej organizacji i nie potrafi wyjść poza wąskie grupowe, a w gruncie rzeczy zmilitaryzowane, pojmowanie bezpieczeństwa i w rzeczywistości przyjąć jego całościowe i szerokie rozumienie? To oczywiście implikuje konieczność poważnego przewartościowania naszej koncepcji bezpieczeństwa i polityki zagranicznej. Suwerenna Polska niezmiennie od ponad 20 lat nie bardzo potrafi „suwerennie” zrewidować swojej nieadekwatnej percepcji wschodnich sąsiadów, w tym przede wszystkim obsesyjnego postrzegania Rosji jako naszego „egzystencjalnego wroga”. Bez tego coraz trudniej nam przyjdzie być poważnie traktowanym sojusznikiem i partnerem w ramach NATO i Unii Europejskiej, a także wpływać na zmianę podejścia Rosji do nas samych.

Dzisiaj trwałe bezpieczeństwo państwa na arenie międzynarodowej można budować nie tylko na „twardych gwarancjach”. Potrzeba także uzupełniać je „miękkimi” zabezpieczeniami i widzieć rosnącą współzależność z bezpieczeństwem także tych państw, którym trudno było dotychczas zaufać. Świat się szybko zmienia, a wiele wskazuje, że państwa całej strefy OBWE stoją w obliczu takich samych lub podobnych wyzwań, a to może oznaczać, że ich przyszły los jest także zbieżny. Pytaniem zasadniczym dla naszych przywódców jest, czy potrafią tę zbieżność odczytać i dostosować do niej międzynarodową aranżację bezpieczeństwa, tak aby zbudować dodatkowy filar bezpieczeństwa obejmujący całą strefę od Vancouveru do Władywostoku.

Nowy akcent pojawił się także w podejściu Ministerstwa Spraw Zagranicznych do Polonii zagranicznej. Minister Sikorski skrótowo określił tę zmianę jako wykorzystanie Polonii do wspierania polskiej polityki zagranicznej, poprzez wzmacnianie wizerunku, pozycji oraz interesów gospodarczych i politycznych Polski w krajach swojego zamieszkania. Wygląda to na deklarację nieuwzględniającą realiów, pozycji i wpływów politycznych Polaków poza granicami krajów. Poza tym wydaje się ryzykowne, zwłaszcza w odniesieniu do krajów, z którymi Polska ma nienajlepsze stosunki polityczne.

Ostatnią część swojego wystąpienia w Sejmie minister Sikorski poświęcił pozytywnej samoocenie procesu modernizacji polskiej służby zagranicznej, dyplomatycznej i konsularnej a także roli polskich dyplomatów w Europejskiej Służbie Działań Zewnętrznych. Ta część wystąpienia zostało mocno skrytykowana przez posłów opozycji sejmowej, którzy wskazywali na szereg niedostatków, zaniedbań i brak gospodarności.

Zdziwienie uważnych obserwatorów może wzbudzać samochwalcza opinia o ścisłej współpracy Ministerstwa Spraw Zagranicznych „z instytutami badawczymi i analitycznymi, które są coraz lepiej rozpoznawalne w Europie i w świecie”. Sikorski wskazał na przykłady  Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych oraz Ośrodka Studiów Wschodnich. Pytaniem retorycznym może być, dlaczego nie wspomniał o uznanych w kraju i za granicą ekspertach z wysokim cenzusem naukowym z polskich uniwersytetów? Nie jest bowiem tajemnicą, że MSZ nie stworzyło systemu współpracy z niezależnymi ekspertami, a chwali „swoich”, w większości bardzo młodych analityków politycznie uzależnionych od oczekiwań i finansów centrali.

Nieumiejętność współdziałania Ministerstwa Spraw Zagranicznych ze środowiskiem naukowym i eksperckim, jest poważnym mankamentem, którego nie ma u naszych najważniejszych sojuszników i partnerów zagranicznych. Nawet najwybitniejsi ministrowie spraw zagranicznych z tych krajów potrafią konsultować się i korzystać z opinii bardzo szerokiego grona doradców ze środowisk akademickich i eksperckich. Czyżby w Polsce nie było takiej potrzeby?

Opracowanie:

prof. dr hab. Ryszard Zięba – ekspert OAP UW, Jean Monnet Chair, Instytut Stosunków Międzynarodowych UW

Ten wpis został opublikowany w kategorii Opinie i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Możliwość komentowania jest wyłączona.